Arkadiusz Miernik
Internetowe reakcje na ataki terrorystyczne w krajach muzułmańskich, takie jak piątkowy atak na meczet w Egipcie (czy mający miejsce zaledwie kilka dni wcześniej atak na meczet w Nigerii), ujawniają coś więcej niż przewidywalną obojętność przejawiającą się brakiem łez, flag czy zmieniania zdjęć profilowych na Facebooku. Pokazują jak chęć demonizowania religii islamu prowadzi do aktywnego zacierania granic między mordercami a ich ofiarami.
Spora część internetowych komentarzy normalizuje śmierć muzułmanów z rąk terrorystów twierdzeniem, że „w islamie” przecież na co dzień jedni zabijają drugich. Mordowanym muzułmanom odbiera się więc już nawet status niewinnych ofiar, czyniąc z nich uczestników „wzajemnego zabijania”, niewiele różniących się od ich oprawców.
Nieco bardziej subtelną formą obwiniania islamu za ataki na jego wyznawców jest wykorzystywanie gry w „dobrego i złego muzułmanina”, w której „zły” to ten, który trzyma się zasad swojej religii, a „dobrym” jest ten, który się z nich wyłamuje. Okazuje się otóż, że „sunniccy ekstremiści” zabili w Egipcie sufich, definiowanych jako „mistycy”. Grając na orientalistycznej fantazji, w której sufi stają się „hipisami islamu” – osobną grupką łagodnych, ucywilizowanych i oświeconych ekscentryków – kreowana jest narracja, w której trochę bardziej krewcy przedstawiciele ortodoksyjnego islamu zabili jakichś marginalnych heretyków. W narracji tej „prawdziwy islam” zabija więc tych, którzy od niego odstają; „źli muzułmanie” zabijają „dobrych sufich”.
Narracja ta ignoruje oczywiście fakt, że szeroka kategoria sufizmu obejmuje nie tylko grono muzułmańskich mistyków, aktywnie oddających się duchowej pracy nad sobą w celu poczucia zjednoczenia z Bogiem, ale też inspirowaną ich naukami interpretację islamu, będącą jedną z najczęściej spotykanych ekspresji tej religii. Wokół sufickich mistyków i „świętych” (będących zazwyczaj ortodoksyjnymi sunnitami) wyrosły społeczne ruchy i instytucje, które szybko zespoliły się z głównymi szkołami prawnymi (madhahib) islamu i od wieków znajdują się w centrum życia religijnego muzułmanów na całym świecie przy poparciu głównych teologicznych ośrodków takich jak egipski al-Azhar, tunezyjska Zejtuna czy marokański Qarałijjin..
I takich właśnie muzułmanów zamordowano w piątek na Synaju: nie 305-ciu derwiszy medytujących wokół fajki pokoju, ale 305-ciu przedstawicieli podszytego naukami sufickimi sunnizmu, będącego od wieków mainstreamem islamu nie tylko w Egipcie, ale i w większości świata muzułmańskiego. Ich mordercy byli natomiast przedstawicielami nurtu „salafi dżihadi”, liczącego sobie zaledwie kilka dekad i odrzucającego autorytet wszystkich głównych nurtów islamu.
Jeśli więc bez większych wątpliwości uznajemy zamachy w klubach czy na koncertach za atak na zachodnią kulturę i europejski styl życia, a zamachy na kościoły za atak na chrześcijaństwo, to dlaczego w regularnych zamachach na meczety bądź religijne zgromadzenia w krajach muzułmańskich tak trudno jest nam dostrzec to, czym one w istocie są – a więc atak odszczepieńczego ekstremizmu na mainstreamowy islam?