Beata Abdallah-Krzepkowska
Ludwika Włodek napisała niezwykle ważną i potrzebną nam książkę. I bardzo aktualną. Od kiedy „wróciliśmy do Europy” uwielbiamy, jako zachodni Europejczycy-neofici, meblować życie mieszkańców tzw. Starej Europy. Wyjątkowo namiętne emocje budzi w nas temat muzułmanów i imigrantów na Zachodzie. Szczególne miejsce w tych debatach, w których widmo Huntingtona wychyla się z każdego kąta, zajmuje Francja, jawiąca się jako arena starcia kultur – wyrafinowanej „prawdziwej” europejskiej cywilizacji z dziczą. Teza Huntingtona, łatwa, prosta i bezpodstawna, trafiła do mas i przede wszystkich do polityków, którzy jak we Francji chętnie kierują debatę publiczną w kierunku kultury i religii, odciągając uwagę wyborców od nasilającego się kryzysu społecznego i politycznego.
Książka Ludwiki Włodek jest skuteczną odtrutką na orientalizm i esencjonalizm polskiej debaty – autorka, z dala od huntingtonowskich chochołów, prowadzi nas przez historię i współczesność algierskiej diaspory we Francji.
Z ogromną wrażliwością i wnikliwością przygląda się francuskim „Algierczykom”, ukazując nam różnorodność tej grupy – „Algierczycy” to zarówno nowa jak i bardzo stara diaspora, sięgająca czasów kolonizacji, Algierczycy to też harkis (których historię autorka pięknie odczarowuje) i pieds noirs, których jako Francuzów „stara” ojczyzna potraktowała o wiele lepiej niż arabskich i kabylskich francuskich obywateli przyjeżdżających z Algierii. Są wśród „Algierczyków” i muzułmanie różnych nurtów i w różny sposób postrzegający swoją religijność, są też muzułmaninie kulturowi i ateiści, Kabylowie i Arabowie, mieszkańcy willi i blokowisk. Autorka krąży między adresami, klasami i środowiskami, nie ograniczając się do słynnych banlieu, które też dla nas demitologizuje.
Pokazuje splot ekonomicznych, społecznych i politycznych okoliczności, które sprawiły, że wielu przybyszów z Algierii stało się najpierw towarzyszami walk Francuzów o prawa pracownicze, socjalistami i komunistami wpisującymi się w realia robotniczej Francji, żeby później zostać znienawidzonymi Obcymi, „islamistami”, „wrogami naszej cywilizacji”. Zmieniła się sytuacja ekonomiczno-społeczna, a wraz z nią scena polityczna i francuska prawica, zdobywająca coraz bardziej serce francuskiego ludu, zagrała populistyczną kartą „obcych” (a wszyscy dobrze wiemy jak się taka, obliczona na doraźne zyski, gra kończy). W sukurs przyszły jej narodziny światowego fundamentalizmu muzułmańskiego w latach 80tych XX wieku, które dostarczyły treści tym pociskom. Muzułmanów urasowiono, naznaczono i odtąd stali się stałym fragmentem francuskiej gry.
Ludwika Włodek pokazuje jak mechanizmy wykluczenia – system oświaty, komunikacja miejska, budownictwo mieszkaniowe, lata zaniedbań i zaniechań, doprowadziły do zgettoizowania obywateli. Nie widać chęci rozwiązania problemu wykluczenia – cała para (polityczna) idzie w gwizdek histerycznych islamofobicznych zakazów i nakazów.
Ta książka to też cale mnóstwo fascynujących historii ludzi związanych z kolonialną Algierią, historii pięknych, historii, przy których się płacze. To świetnie dobrani rozmówcy, bardzo przejrzyście przedstawiona historia relacji francusko-algierskich. U Włodek nie znajdziemy orientalizmu, taniej sensacji, banału, egzotyzacji, mitologizacji i wpychania wszędzie swojego ja. Są za to pytania i dociekania nie poprzedzone z góry przyjętą tezą.
Okazuje się też, że można pisać o wojnie domowej w Algierii bez histerii, co niewielu się udaje. Warto wspomnieć, że niedawno wyszła mocno reklamowana ,,Moja algierska rodzina”, książka w dużej mierze opowiadająca o czarnych latach 90-tych, rzecz interesująca, ale wydana bez żadnego komentarza historycznego, o bardzo jednostronnej narracji. I choć nic w tym złego, to jednak czytelnikowi, zwłaszcza laikowi, należy się informacja na temat tła historycznego.
Szkoda, że nie doszło tego spotkania autorki z Olivierem Royem, jednym z najbardziej przenikliwych myślicieli, wybitnym znawcą związków współczesnego islamu z polityką i sekularyzmem, niestety mało znanym w Polsce (przy tej okazji bardzo polecam jego prace). I to chyba jedyny minus tej książki, jeśli już miałabym się do czegoś przyczepić.
„Gorsze dzieci Republiki” są absolutnie obowiązkową lekturą dla wszystkich naszych dziennikarzy piszących o Francji, dla wszystkich chcących zabierać głos na temat ,,tych strasznych imigrantów”, dla zainteresowanych współczesną Europą. Książkę tą warto przeczytać także i z innego względu. To książka o tym jak łatwo wykluczyć część społeczeństwa, znaleźć kozła ofiarnego, zbudować mury i zasieki i jak trudno później te mury zburzyć.
I jeszcze na koniec – ta książka to dla mnie kolejny dowód na bardzo wysoką jakość polskiego reportażu. Czytajmy polskie reportaże!
Dr Beata Abdallah-Krzepkowska – absolwentka arabistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, adiunkt w Zakładzie Orientalistyki na Uniwersytecie Śląskim, zainteresowania naukowe: język Koranu, islam europejski, zagadnienia współczesnego islamu.