Po opublikowaniu wywiadu z założycielami holenderskiej organizacji „Su-Shi”, zajmującej się zbliżaniem do siebie sunnitów i szyitów, redakcja magazynu Al-Islam poprosiła dwóch polskich muzułmanów, sunnitę oraz szyitę, o komentarz na temat obecnych stosunków między tymi dwoma nurtami islamu. Poniżej przedstawiamy refleksje Macieja Kochanowicza oraz Arkadiusza Miernika.
Maciej Kochanowicz
Dialog szyicko-sunnicki jest signum temporis. Kiedy blisko dwie dekady temu zaczynała się moja przygoda z islamem, potrzeby takiego dialogu wydawało się nie być. Poziom napięć był dużo niższy, a wzajemne uznanie oczywiste.
Mój algierski znajomy opowiadał, jak w końcówce XX wieku zaczął się nawet modlić trzy razy dziennie – nie dlatego, iżby mu było wygodniej, albo iżby postanowił zostać szyitą – ale dlatego, że uniwersalny, i zresztą rewolucyjny, przekaz imama Chomeiniego do niego przemawiał. Na subkontynencie indyjskim przyswojenie wątków typowo szyickich było rzeczą oczywistą: od obchodzenia Aszury (pamiętam jakie wrażenie zrobiła na mnie przeznaczona do tego Bara Imambara w Lucknow), przez wątki związane z szyizmem powszechne zarówno w ludowym sufickim islamie, jak także w najbardziej wysublimowanej poezji, po fakt, że twórca Pakistanu, Muhammad Ali Jinnah, był z urodzenia szyitą, ismailitą (sprawa z czasem wypierana). Nawet bard czeczeńskich mudżahedinów, Timur Mucurajew, śpiewał o ofiarach stalinowskiej wywózki z 1944 jako o męczennikach spod Karbali, zaś Stalina porównywał do kalifa Jazida.
Historii takich mógłbym przytoczyć wiele. Tak samo cytować prace rozmaitych uczonych i myślicieli muzułmańskich. Istotne jest jednak co innego: atmosfera była inna niż dziś, a to, że czy szyici, czy sunnici, to wyznawcy tej samej religii, było oczywistością. Nie znane były mi może tak dobrze bardziej mroczne zakątki muzułmańskiej duszy i życia społecznego, może umykały mi pewne drobne sygnały, może ich rangę lekceważyłem… Z czasem jednak zaczęły one narastać. A to pewien napotkany w Iranie mułła (akhund jak ich określają tamże) powiedział: „przyjąłeś islam, jesteś sunnitą, dobrze… To prawie w 100 procentach dobrze, ale całkiem dobrze byłoby jak byś był szyitą”. A to znajomy Irańczyk, sunnita, żartował: „jedyna stolica świata bez, sunnickiego, meczetu?” (chodziło o Teheran). A to – już później – w warszawskim meczecie powstała wątpliwość czy wykonana zgodnie z turecką tradycją kaligrafia z imionami Boga, Proroka, czterech Kalifów Sprawiedliwych oraz Husajn i Hasan, jest aby na pewno prawowierna.
Oczywiście te drobne zdarzenia z życia codziennego to nic w porównaniu z atakami i prześladowaniami szyitów, jakie narastały w Pakistanie, Afganistanie, Arabii Saudyjskiej, czy Bahrajnie, z limitowaniem praw sunnitów w Iranie, czy przede wszystkim z nieprawdopodobną falą obustronnej międzykonfesyjnej przemocy w Iraku. Ale takie, przytoczone przeze mnie powyżej, z pozoru błahe wydarzenia są symptomatyczne, są bowiem odbiciem w naszej muzułmańskiej codzienności pewnego szerszego zjawiska – pogłębiającej się przepaści między wiernymi dwóch głównych odłamów islamu.
Skąd ta narastająca obcość między sunnizmem i szyizmem, między zwykłymi sunnitami i szyitami? Wielu wini ideologię wahabicką. To prawda – jest ona rezerwuarem antyszyickich uprzedzeń i wrogości. Ale od zduszenia rebelii Ikhwan w 1929 roku wojownicze ostrze wahabizmu zostało stępione, a jako państwo Arabia Saudyjska pogodziła się z taką, a nie inną kompozycją wyznaniową świata muzułmańskiego, a nawet własnego społeczeństwa. Oczywiście w planie ideologicznym wśród wielu uczonych odwołujących się do tradycji Muhammada Ibn Abd al-Wahhaba, a z czasem do nurtu współczesnego salafizmu, odrzucenie szyizmu jako herezji nie zniknęło. Choćby wśród sygnatariuszy wspomnianej w wywiadzie ammańskiej deklaracji jedności muzułmańskiej zauważymy nieobecność wielu ważnych uczonych z Arabii Saudyjskich. Jednakże innych, i to znaczących, odnajdziemy.
Głównym czynnikiem, który wywołał wzrost niechęci sunnicko-szyickiej jest zatem, w mojej ocenie, sytuacja polityczna w Iraku po upadku rządów Sadama Husajna. Fala przemocy międzykonfesyjnej, która tam wybuchła, szybko znalazła swoje czysto religijne uzasadnienie w dotąd bardziej marginalnych wątkach myśli teologicznej, zaś z czasem rozlała się na inne kraje wpierw arabskie, a potem muzułmańskie. Narastające poczucie obcości międzykonfesyjnej wyparło wcześniejsze poczucie jedności muzułmańskiej ummy. Jak pokazują badania instytutu Pew, niemała część opinii publicznej w najróżniejszych krajach tradycyjnie sunnickich nie uznaje dziś szyitów za muzułmanów.
Oczywiście nie każdy konflikt polityczny z udziałem szyitów i sunnitów do takiej wrogości międzykonfesyjnej prowadził. Przykładowo wcześniejsza o dwie dekady od konfliktu w Iraku wojna domowa w Libanie go nie wywołała. Jednakże konflikty stawiające po odmiennych stronach szyitów i sunnitów, bywało że już i w przeszłości skutkowały podbudowywanym teologicznie odrzucaniem wiernych należących do nurtu przeciwnego. I tak na przykład w XVI wieku, w okresie kształtowania się monarchii safawidzkiej w Persji, nastąpił wielki wzrost takich napięć, związany z rywalizacją tej dynastii z Imperium Osmańskim. Doprowadziło to w obu państwach do prześladowań wiernych odmiennej konfesji, postrzeganych jako zwolennicy przeciwnika. Niemało krwi muzułmańskiej zastało wtedy przelanej.
Być może trzeba dziś dwójki Holendrów, obojga – sądząc z imion i nazwisk – konwertytów, osób pochodzących z kraju o długim doświadczeniu „pilaryzacji” społeczeństwa – podziału życia publicznego i jego instytucji na dwa odrębne światy, protestancki i katolicki – aby zrozumieć do czego takie międzykonfesyjne wykluczenie może prowadzić, i aby je zacząć przewalczać. Inszallah, oby Bóg im był przychylny w tym dziele.
Arkadiusz Miernik
Kilka lat temu mieszkający w Polsce Irakijczycy powiedzieli mi, że dopiero w naszym kraju dowiedzieli się jakie dokładnie są różnice między sunnitami a szyitami. Do niedawna traktowałem to spostrzeżenie wyłącznie jako pozytywny przykład tego, że religijno-ideologiczne różnice mogą schodzić na dalszy plan w zwykłych, ludzkich, sąsiedzkich relacjach. Dzisiaj jednak, wobec eskalacji napięć o której wspomina powyżej Maciek Kochanowicz, zadaję sobie dodatkowe pytanie: kto w Europie uznał za wystarczająco ważne by poinformować owych Irakijczyków o tym, co ich dzieli, o różnicach, które nie miały dla nich większego znaczenia w kraju muzułmańskim?
Niezależnie od tego jak bardzo przygnębiający jest wzrost wzajemnej niechęci sunnicko-szyickiej w wielu miejscach świata islamu, można wytłumaczyć go wieloma czynnikami natury historycznej, aktualną polityką, nakładaniem się religii na konflikty etniczne itd. Czym jednak tłumaczyć wzrost podobnych napięć w europejskich społecznościach muzułmańskich, nawet w krajach takich jak Polska? Nie mamy oczywiście w naszym kraju do czynienia z żadnymi poważnymi incydentami na tym tle, wzrost podskórnej niechęci w ostatnich latach jest jednak zauważalny dla każdego kto wie „co w polskim islamie piszczy” i na pewno nie nastrajają nas pozytywnie sygnały o sunnickich imamach odmawiających posługi polskim szyitom (np. w zakresie udzielania ślubów) czy doniesienia o lekcjach dla nowych muzułmanów w niektórych polskich meczetach, gdzie „przestrzega się” przed szyitami przy pomocy najbardziej tendencyjnych kłamstw (np. twierdzeń, że szyici wierzą w „pomyłkę” Archanioła Gabriela, w wyniku której objawienie Koranu przeznaczone rzekomo dla Imama Alego trafiło do Proroka Muhammada).
Skąd więc te napięcia w Polsce, czy gdziekolwiek w Europie, z dala od realnych konfliktów i bliskowschodniej polityki? Jednym z powodów jest oczywiście towarzyszące nadmiernemu upolitycznieniu współczesnego islamu przenoszenie na nasz grunt międzynarodowych konfliktów wraz z migracją, sprawiające, że jeden muzułmanin w Polsce patrzy na drugiego nie przez pryzmat tego kim jest on jako osoba, ale przez pryzmat bieżącej polityki w jakimś kraju na drugim końcu świata. Można to jeszcze jakoś zrozumieć (choć nie usprawiedliwiać) gdy mamy do czynienia z imigrantem będącym jedną nogą w kraju pochodzenia, kiedy jednak – a nie jest to rzadkość – w ten sposób patrzą na siebie dwaj polscy konwertyci, widząc w sobie nawzajem agentów Iranu lub Arabii Saudyjskiej, to mamy do czynienia z sytuacją absolutnie groteskową.
Innym powodem jest stosunkowo silna pozycja nurtów, które sekciarstwo i „polowanie na heretyków” mają wpisane głęboko w swoje DNA. Dogmatyzm bierze w nich górę nad zwykłymi ludzkimi relacjami.
Czasami dodatkowym czynnikiem bywa zwykła psychologia. Jednym ze znanych jej typów osobowości jest tzw. „Tropiciel” – człowiek potrzebujący poczucia kontroli nad otoczeniem i zyskujący je przez wyszukiwanie i krytykowanie w innych ludziach domniemanych „wypaczeń”. Jeśli Tropiciel obiera sobie za narzędzie religię, w naturalny sposób wciela się w rolę strażnika ortodoksji, potrzebującego permanentnej walki z herezjami.
Muzułmanom prowadzącym swoje małe antyszyickie lub antysunnickie krucjaty polecam pod rozwagę następujące uwagi:
Po pierwsze, nieumiejętność przejścia do porządku dziennego nad prostym i naturalnym faktem różnorodności interpretacji w łonie religii świadczy według mnie o braku religijnej dojrzałości. Kiedy widzę szyitę, którego religijność sprowadza się do obsesyjnego obrażania sunnitów poprzez obliczone na prowokację obrażanie ich świętości i symboli, to wiem, że mam do czynienia z żenującą dziecinadą. Kiedy widzę sunnitę wcielającego się w naburmuszonego szeryfa ortodoksji na sam dźwięk słowa „szyizm”, to wiem, że mam do czynienia z człowiekiem, którego nie sposób traktować poważnie.
Po drugie, sposób w jaki prowadzona jest spora część agresywnych polemik sunnicko-szyickich w pośredni sposób uprawomocnia metody używane przez islamofobów w dyskursie antyislamskim. Jeśli w próbie udowodnienia „herezji” szyizmu pozwalam sobie na stosowanie wyjętych z kontekstu i wybiórczo wyselekcjonowanych szyickich tekstów źródłowych, to jakie mam prawo protestować gdy takie same metody stosuje jakiś antyislamski demagog przytaczający zdekontekstualizowane wersy Koranu czy hadisy? W obu przypadkach zasłanianie się twierdzeniem: „przecież cytuję tylko wasze własne źródła” jest tak samo nieuczciwe. Jeśli w swojej antysunnickiej kampanii przypisuję sunnickim dogmatom i praktykom znaczenie inne od tego jakie przypisują im sami sunnici, to jak mogę krytykować islamofoba twierdzącego, że wie lepiej co mówi islam niż wiedzą to sami muzułmanie? Jeśli w celu ośmieszenia szyitów przedstawiam marginalne wśród nich zjawiska jako sedno szyizmu, to czym różnię się od krytyków islamu oceniających tą religię przez pryzmat problematycznych mniejszości?
Po trzecie, nie będąc w stanie prowadzić dialogu wewnątrzreligijnego podważamy swoją wiarygodność w dialogu międzyreligijnym. Jeśli nie jesteśmy w stanie dogadać się w cywilizowany sposób z przedstawicielami własnej wiary mającymi inne poglądy, a czasem nie możemy wręcz ścierpieć tego, że w ogóle istnieją; to przestańmy oszukiwać wyznawców innych religii, przedstawiając się jako osoby otwarte, tolerancyjne i ceniące dialog oraz budowanie mostów.
Po czwarte, przyjrzyjmy się z boku obecnej sytuacji islamu w Polsce. Społeczność, która mimo swych mikroskopijnych rozmiarów jest tak wewnętrznie podzielona jak to tylko możliwe, stoi w obliczu prawdopodobnie największej fali islamofobii z jaką kiedykolwiek miała do czynienia. Jakiego samobójczego instynktu potrzeba by nie dostrzegać konieczności współpracy oraz konsolidacji, a nie rozproszenia i rozdrobnienia możliwości, chęci i talentów wszystkich składających się na tą społeczność środowisk w obliczu wspólnych im wyzwań?