Z dr D. Latifą, pakistańską psycholożką i feministką rozmawia Jonas Yunus Atlas, autor bloga i książki „Halal Monk”.
Jedną z rzeczy jakie zauważyłem podróżując po Pakistanie było to, jak bardzo przenikają się sunnicka i szyicka gałąź islamu. Wiedziałem już, że obecne konflikty między tymi grupami są w dużym stopniu wywoływane przez geopolitykę ostatnich pięćdziesięciu lat, niemniej jednak byłem zaskoczony widząc stopień przenikania się tych grup w codziennym życiu i na poziomie duchowym. Sunnici i szyici żyją obok siebie, uczęszczają wzajemnie na swoje święta i modlą się w tych samych świątyniach. Sprawia to, że obecny poziom przemocy wydaje się jeszcze bardziej absurdalny. Czy jako Pakistanka widzisz dalej różnicę między tymi dwoma grupami?
Jednym z ważnych aspektów tradycji szyickiej jest według mnie jej ogromny wkład w pasję i miłość w łonie islamu. W pewnym sensie uważam to wręcz za największą różnicę między tymi dwoma gałęziami religii. Wiemy, że ich konflikt nigdy nie dotyczył Koranu czy Proroka, nie sprowadzał się też jednak tylko do tego kto miał zostać kalifem, jak się to zazwyczaj przedstawia. Według mnie chodziło też o to w jaki sposób powinniśmy przeżywać islam. Oczywiście każdy aspekt religii islamu obecny jest we wszystkich jej gałęziach – miłość, bojaźń, prawo, jedność Boga i wszystkie inne zasadnicze koncepcje można odnaleźć zarówno w sunnickiej, jak i szyickiej teologii. To, co można nazwać „psychologicznym podejściem” szyitów wydaje się jednak kłaść większy nacisk na pasję, podczas gdy sunnici skupili się nieco bardziej na bojaźni bożej, która oczywiście również jest potrzebna.
Niewielu spośród twoich zachodnich kolegów po fachu – psychologów – zgodziłoby się z tobą co do konieczności bojaźni, a już na pewno nie bojaźni bożej.
Jest szereg sposobów w jakie możemy odnosić się do Boga. Możemy robić to poprzez strach, miłość, sprawiedliwość, czy wiele innych aspektów. W religiach monoteistycznych element bojaźni jest mocno podkreślany. Patrząc na przykład na dziesięć przykazań, siedem z nich mówi ludziom czego mają nie robić. Chrześcijaństwo kładzie nacisk na miłość. Patrząc na islam jako całość, takim głównym elementem jest w mojej ocenie wiedza. Nie chodzi oczywiście o to, że w islamie nie ma miłości, w judaizmie wiedzy a w chrześcijaństwie strachu, chodzi o to co jest najbardziej podkreślane. Mówiąc o różnicach między religiami mniej skupiam się na teoriach czy dogmatach, bardziej na nacisku jaki dana religia kładzie na pewien aspekt relacji z Bogiem. A niezależnie od tego czy jest podkreślany czy nie, strach z pewnością ma swoje miejsce. Uczy nas granic. Pozwala nam uświadomić sobie, że są granice, których nie powinno się przekraczać. Jednym z najlepszych przykładów braku strachu jest katastrofalna sytuacja środowiska naturalnego. Twierdzenia takie jak słowa Roosevelta „Jedyną rzeczą jakiej powinniśmy się bać jest sam strach” są więc dla mnie bezsensowne. Nie można wytłumaczyć rocznemu dziecku by nie wkładało palców do gniazdka elektrycznego, tylko strach je tego nauczy.
Osobiście uważam, że Zachód z pewnością ma fenomenalny wkład w obszarze nauk ścisłych, z psychologią jednak jest o wiele gorzej. Zachodnia psychologia nie zaszła właściwie zbyt daleko jeśli chodzi o wyjaśnienie czym jest istota ludzka czy ogarnięcie pełni jej natury. Ten współczesny pogląd, według którego nie potrzebujemy strachu, jest przykładem zubożonego postrzegania świata. Zresztą, jeśli się nad tym zastanowić, to dokąd nas to doprowadziło? Zewsząd otacza nas strach. Jest wszędzie. Dzisiejsza obawa przed terroryzmem to jego wyolbrzymiona wersja. Najpierw zaprzeczyliśmy strachowi, a teraz nie możemy przed nim uciec. Parafrazując Carla Junga, jeśli czemuś zaprzeczysz, to ostatecznie wróci to by stanąć z tobą twarzą w twarz.
Zgadzam się, że strach może dać nam czasem odpowiednie, i często konieczne, poczucie granic. Może też jednak być dość tłumiący, z pewnością w kontekście religijnym.
Oczywiście ważny jest kontekst, płeć, itd., ale wydaje mi się, że kluczowy jest również wiek. Dobrze jest zachęcać szesnastolatka by niczego się nie bał. Nie jestem pewna czy byłby to dobry pomysł w przypadku pięćdziesięciolatków (śmiech). Po czterdziestce wiele kwestii nabiera większego wymiaru moralnego. Jako psycholog uważam, że ważne jest by zdawać sobie z tego sprawę zajmując się pewnymi problemami psychologicznymi. We współczesnej psychologii nie ma jednak na to wiele miejsca.
Ogólnie rzecz biorąc, współczesna psychologia jest w ogromnym stopniu ukształowana wokół psyche młodych mężczyzn. Model młodego mężczyzny jest archetypem. Był również archetypem Freuda i sprawdza się oczywiście w przypadku młodych mężczyzn, nie działa jednak przekładanie go na kobiety lub mężczyzn w późniejszych etapach życia. Model ten nie pozostawia wystarczająco miejsca dla duszy.
Czy religia często pojawia się w twojej pracy psychologa?
To zależy od osoby, a także od jej wieku. Zazwyczaj rozmowa o religii z szesnastolatkiem nie miałaby sensu, często byłoby to wręcz niestosowne i nieco nienaturalne. W bardziej zaawansowanym wieku temat ten może się z pewnością pojawić. Chociaż oczywiście kiedy ludzie przychodzą do mnie z oczekiwaniami typowymi wobec psychologa wykształconego na Zachodzie, rzadko przychodzą rozmawiać o religii.
Jasne, ale podejrzewam, że gdzieś za ich pytaniami kryje się często pewien rodzaj zakorzenionej religii i duchowości. A przynajmniej w większym stopniu niż na Zachodzie, gdzie religia z reguły nie jest tak zakorzeniona w ludzkich umysłach jak w umysłach Pakistańczyków.
Zgadza się, chociaż z drugiej strony wiele koncepcji chrześcijańskich jest głęboko zakotwiczonych w podświadomości ludzi Zachodu – i to nie zawsze w przyjemny sposób. Zajmując się więc ludźmi, którzy przeszli wyjątkowo zachodnią edukację i zadają pytania dotyczące religii, pierwszym zadaniem jest pozbycie się ich chrześcijańskiej podświadomości.
Miałam szczęście odbyć swą edukację najpierw w szkołach anglikańskich, potem w katolickim klasztorze i w końcu w amerykańskim college’u prezbiteriańskim – na marginesie, wszystko to było w Lahore – dlatego też poznałam całe spektrum. Prawdopodobnie znam Biblię lepiej niż wielu Europejczyków. Wydaje mi się więc, że mogę uczciwie ocenić głębię krytyki takich osób jak Jung. Miał on rację mówiąc, że kluczowym jest dziś uświadomienie ludziom tego, w jaki sposób myślą o religii. Nasze spojrzenie na religię zmieniło się bowiem fundamentalnie, również w świecie muzułmańskim – tragedią jest to, że obserwujemy w tej chwili najgorszą formę protestantyzacji islamu; choć mówienie o tym jest bardzo politycznie niepoprawne (śmiech).
Nie martw się o to, zdrowa doza politycznej niepoprawności często prowadziła w historii do sprawiedliwości. Powiedz coś więcej na ten temat.
Według mnie Zachód utknął w pewnej formie „kartezjańkiego chrześcijanizmu”. Jest to zasadniczo światopogląd protestancki połączony z kartezjanizmem. Przez kartezjanizm rozumiem racjonalistyczne podejście do wszystkiego, intelektualny i czysto analityczny sposób patrzenia na rzeczywistość oraz na wiedzę.
Połączenie tak purytańsko „naukowego” podejścia ze światopoglądem protestanckim, według którego jedynie wiara w Jezusa zbawia duszę, daje w rezultacie ideę mówiącą, że każde pytanie może mieć tylko jedną odpowiedź i że wszystko, co istnieje można sprowadzić do konkretnych zasadniczych części. W takim światopoglądzie religia staje się czymś, co musi z definicji składać się z wysoce zorganizowanych przekonań i dogmatów. W przypadku większości religii jest jednak inaczej. Również w islamie, chociaż w świecie muzułmańskim również zaczęliśmy już patrzeć na religię w takich kategoriach.
Ma to oczywiście związek z twoim poglądem, że ludzie na Zachodzie utracili zdolność myślenia mitologicznego. W swoich artykułach pisałaś o istnieniu różnych typów wiedzy, z których „logika” jest tylko jednym. Innym typem jest według ciebie „mito-logika”. Rzeczywiście, na Zachodzie mamy tendencję do postrzegania „prawdziwej” wiedzy wyłącznie w kategoriach logicznych. Pytamy: „skąd pochodzą ludzie?” i jedyną odpowiedzią, jakiej oczekujemy jest „z połączenia komórki jajowej i nasienia”. Wiele osób jednak, z pewnością ja, wywodzi wiedzę o życiu z opowieści. Jako chrześcijanin znajduję więcej prawdy i odpowiedzi na temat życia poprzez odbicie moich osobistych doświadczeń w opowieściach zawartych w Ewangeliach niż w lekturze czasopism naukowych.
Rzeczywiście. To możliwości jakie daje symbolika. Nauka, przefiltrowana przez współczesność, jest dosłowna. Ale przecież kiedy pijemy wodę, nie myślimy o niej jako o H2O. Liczy się nasze doświadczenie, a ono może być wielorakie. H2O nie posiada znaczenia, informuje nas tylko jakie elementy występują w produkcie. Tendencja idzie więc w kierunku redukowania znaczenia każdego elementu rzeczywistości do jego najbardziej dosłownego aspektu w przekonaniu, że wszystko ma tylko jedną odpowiedź i wyjaśnienie.
Spójrzmy na przykład na sposób w jaki patrzymy dziś na homoseksualizm. Zachód wprowadził dość konkretne podejście do homoseksualizmu, mogę tylko zgadywać, że częściowo wynika ono ze sposobu w jaki tradycja chrześcijańska oddzieliła Jezusa od seksualności, przypisując mu celibat. W pewnych częściach świata homoseksualizm miał jednak swoje miejsce, szczególnie tam gdzie imperium Aleksandra Wielkiego zaniosło wpływy greckie. W takich miejscach homoseksualizm mógł egzystować gdzieś obok życia rodzinnego. Mężczyźni spotykali się od czasu do czasu, może z raz w miesiącu, z innymi mężczyznami by doświadczać męskiej więzi, czasem również w sensie seksualnym. Tak długo jak nie zagrażało to rodzinie, nikomu to nie przeszkadzało, włącznie z żonami. Na Zachodzie można być albo homoseksualistą albo heteroseksualistą, w innych miejscach można było mieć różne doświadczenia rzeczywistości i seksualność mogła ulegać zmianie na różnych etapach życia.
Często żartuję wśród moich znajomych, że w prawie islamu można kogoś skazać za seks pozamałżeński tylko jeśli istnieje czterech dorosłych, szanowanych obywateli, którzy zobaczyli taki akt na własne oczy. Jeśli ktoś kopuluje na oczach czterech takich osób to być może powinien zostać ukamienowany, bardziej za głupotę niż za grzech (śmiech). A odkładając żarty na bok, islam przyjmuje ludzką naturę taką, jaka ona jest. Koncepcja grzechu ma więc w islamie więcej wspólnego z dumą i arogancją. Patrząc na takie parametry tej kary, w moim odczuciu wydają się one mówić: „Ok, prawdopodobnie zamierzasz to zrobić tak czy inaczej, jeśli już więc to robisz, przynajmniej bądź z tym dyskretny”. Razem z ogólnym przesłaniem „nie rób tego”, jest też silne przesłanie „nie igraj z porządkiem społecznym”.
Poza Zachodem często taka kwestia po prostu nie wypływała na światło dzienne. Zawsze istniało to nawet w społeczeństwach arabskich, ale w momencie kiedy zaczniemy o to wypytywać, ludzie będą mieli swoją opinię i powstanie problem. To samo z aborcją czy planowaniem rodziny. Kiedyś w świecie muzułmańskim w ogóle nie było takiej kwestii, pojawiła się po dość dziwnej kairskiej koalicji katolików i muzułmanów, ponieważ katolicy rozpędzili się i zaczęli pytać uczonych muzułmańskich o ich stanowisko w tej sprawie. Oczywiście kiedy zaczęli być o to pytani, zaczęli przedstawiać swoje patriarchalne stanowisko. Nie oznaczało to jednak, że kobiety nie stosowały planowania rodziny.
Kolejnym przykładem jest debata kreacjonizmu z ewolucjonizmem. To są fałszywe debaty, które sobie przyswoiliśmy. Nie chodzi o to, że muzułmanie czy wyznawcy hinduizmu nie mieli nauki. Te debaty mają swoje korzenie w dogmatyzmie głównych nurtów chrześcijańskich, zostały jednak zinternalizowane przez muzułmanów. W naszej historii nie było konfliktu między nauką a religią. Nagle jednak pewni muzułmanie zaczęli odczuwać potrzebę posiadania odmiennej opinii na ten temat – opinii, która zgodna jest z poglądami konserwatywnych chrześcijan.
Czy nie jest zdumiewające jak szybko te racjonalistyczno-naukowe i jednostronne podejście do rzeczywistości przejęte zostało przez inne kultury świata? Jeśli spojrzymy na przykład na dzisiejsze fundamentalistyczne formy islamu, zobaczymy, że przejęły one tę samą retorykę jednej i dosłownej odpowiedzi na wszystko. Jednak ten rodzaj współczesnego muzułmańskiego ekstremizmu to kwestia ewolucji ostatnich pięćdziesięciu lat. Ciekawe jest więc to, że ludzie tak szybko przejmują zachodni sposób patrzenia na własną religię i tak szybko zapominają o swym tradycyjnym, bardziej „mito-logicznym” podejściu. Dlaczego to wszystko stało się tak szybko?
No cóż, nowoczesność, kolonializm i jego system edukacyjny. W mojej własnej rodzinie religia zawsze była dużą częścią naszego życia. Zachęcano nas do nowoczesności i edukacji, jednak w odróżnieniu od wielu Pakistańczyków i Hindusów z klasy średniej i wyższej, którzy byli zauroczeni przez popularne na Zachodzie światopoglądy marksistowski i naukowy, moi rodzice nigdy nie odwrócili się od religii. W latach dziewięćdziesiątych zauważyłam, że rzeczy uległy zmianie i skradało się do nas coś bardzo złego. Skostniały światopogląd znający tylko jeden sposób odnoszenia się do religii zakorzenił się w naszym społeczeństwie. Coraz bardziej promowany był jako poprawny tylko jeden konkretny rodzaj islamu, mimo, że był odmienny od tego jak tradycyjnie patrzyliśmy na religię.
Nawet dzisiaj, badania wykazały, że kiedy ludzie w Indiach pytani są o to, jaka jest ich religia, od trzech do czterech milionów ludzi wymienia conajmniej trzy religie. Wśród mniej wykształconych ludzi jest więc ogromna liczba takich, którzy postrzegają samych siebie, głównie podświadomie, jako zarówno wyznawców hinduizmu jak i muzułmanów oraz chrześcijan.
Też to zauważyłem podczas podróży po Pundżabie i Kaszmirze. Religie są bardzo wymieszane. Jest to nie tylko fakt historyczny ale i dzisiejsza rzeczywistość. Na przykład tutaj w Lahore jest świątynia Baby Shah Jamala. W każdy czwartek ludzie palą bhang i wprowadzają się w trans przy głośnym rytmie bębna dhol. Kiedy tam poszedłem, zauważyłem, że panuje tam bardzo „hinduski” klimat. Wyglądało to jak głośne, kolorowe zgromadzenie hinduistyczne, ale na cześć muzułmańskiego świętego. Przypomniałem sobie to, co napisałaś kiedyś o Lal Ded, świętej, o której właściwie nikt nie wiedział, czy była muzułmanką czy wyznawczynią hinduizmu. Wyjaśniłaś wtedy, że tak naprawdę dla nikogo nie miało to znaczenia i że dopiero w ostatnich kilku dekadach akademiccy badacze nagle poczuli potrzebę udowodnienia do której religii należała.
Dla mojego pokolenia tego typu rzeczy były traumatyczne. Moi rodzice zakochani byli w Zachodzie i w niczym nie przeszkadzało im napotykane w ich życiu chrześcijaństwo. Do śmierci mojego ojca w latach siedemdziesiątych moi rodzice dalej powtarzali, że jeśli ktoś chce zobaczyć islam powinien jechać na Zachód. Mieszkający tam ludzie być może nie wypowiedzieli szahady, mówił ojciec, ale płacą podatki, zachowują czystość, dbają o swoje społeczeństwo i tak dalej. Bardzo podziwiali Zachód. Byli praktykującymi muzułmanami ale nie widzieli żadnych problemów w tym, że musiałam śpiewać chrześcijańskie pieśni w mojej szkole klasztornej. Cieszyli się, że ich dzieci otrzymują dobrą edukację, mieli wielki szacunek dla zakonnic, itd. Dzisiaj jednak tego typu elastyczność jest zagrożona.
Kiedy rozmawiam z ludźmi w Pakistanie o mojej pracy, wszyscy mówią mi, że są bardzo religijni. Często dodają, że należą do tradycji sufickiej, przede wszystkim mówią jednak o tym, że szanują wszystkie religie, że wszystkie wiary są według nich dobre i tak dalej. Kiedy jednak kontynuujemy rozmowę, zazwyczaj dochodzimy w końcu do punktu, w którym uznają islam za najlepszą religię na świecie. Zrozumiałem więc, że ich słów o równości religii nie należy rozumieć dosłownie. Zawsze jednak odcinają się od radykalnych islamistów, którzy wyniszczają według nich cały kraj. Czują, że nie mają nic wspólnego z tym jednostronnym islamem, jaki importowany jest do Pakistanu od czterdziestu lat. Dlaczego więc ten elastyczny pakistański islam, z otwartym spojrzeniem na rzeczywistość, nie był wystarczająco odporny? Dlaczego nie wytrzymał pod naporem islamu typu fundamentalistycznego?
W pewnym sensie dalej jest odporny. Fakt, że rytuały Shaha Jamala odbywają się w każdy czwartek pokazuje, że ten islam jest wciąż żywy. To nasze korzenie. To ziemia pod naszymi stopami.
Muszę przyznać w tym miejscu, że cała ta nazwa „sufizm” trochę mnie denerwuje. Po raz pierwszy usłyszałam słowo „sufizm” mając czterdzieści lat. Zawsze postrzegaliśmy siebie po prostu jako muzułmanów. Słowa „sufi” bądź „sufija” tradycyjnie używało się tylko na określenie świętych, choć oni sami też nigdy nie mówili o sobie „jestem sufi”. Mówili po prostu „jestem muzułmaninem” lub „jestem wierzący”. Był to więc tytuł wyrażający szacunek, nie był jednak częścią naszej samo-definicji. Nie miałoby więc dla mnie żadnego sensu powiedzenie: „Dzień dobry, jestem dr Latifa i jestem sufi”.
To, co dziś nazywa się sufizmem przez wieki było po prostu normatywną formą islamu. Norma brana jest po prostu za pewnik, nie ma potrzeby nadawania jej nazw. Nazywanie jej sufizmem zaczęło się na dobre w latach dziewięćdziesiątych, a więc po tym jak rozpoczęło się demonizowanie islamu, po upadku Związku Radzieckiego. Dzisiaj bawimy się w sufich tak jak dzieci bawią się w doktora. Jednak to, co czasem przedstawiane jest dziś jako sufizm na Zachodzie – „życie jest piękne, posłucham muzyki i zapalę faję” – nie jest tym, o co chodzi w religii, jest to tylko próba uczynienia islamu bardziej przystępnym na Zachodzie.
Trudno się z tym nie zgodzić. Sufizm jest często sprzedawany jako „fajny islam”, a tak naprawdę jest to termin, którego na Zachodzie używa się by wrzucić cały szereg religijnych odczuć do jednego worka. Jeśli coś jest mistyczne i związane z islamem to musi być sufizm. Jest jednak dość jasne, że mistycyzm zawsze stanowił zasadniczą część islamu na całym świecie, w związku z czym przybiera cała gamę różnych ekspresji.
To są ważne kwestie, z których należy zdać sobie sprawę, wszystko bowiem sprowadza się do pryzmatu, przez który patrzymy na religię; pryzmatu wynikającego z dominacji protestanckiego chrześcijaństwa, ściśle związanego z zachodnią historią religii.
Patriarchat na przykład istniał w każdej religii, która religia miała jednak coś porównywalnego z inkwizycją lub polowaniami na czarownice, jeśli chodzi o skalę? Czytając o tym skala wydaje się przerażająca, czy nie wydaje ci się, że jest z tym coś bardzo poważnie nie tak?
Jaka jest twoja odpowiedź na to retoryczne pytanie?
To, co poszło nie tak to wymazanie mistycyzmu z chrześcijaństwa. Po jego wymazaniu, chrześcijańscy uczeni dziwili się za każdym razem kiedy napotykali aspekty mistyczne w innych religiach. Ponieważ zmarginalizowano wiele mistycznych aspektów w łonie chrześcijaństwa, wielu ludzi nie rozumie, że aspekty te są dla wszystkich religii normatywne.
To samo dotyczy sposobu, w jaki ludzie myślą o strukturze religii. W większości religii nie ma żadnej centralnej instytucji. Islam, buddyzm, hinduizm – wszystkie są zdecentralizowane. Centrum jest w nich jednostka. Takie koncepcje i terminy jak „doktryna”, „herezja” czy „dogmat” pochodzą z chrześcijaństwa, jest jednak pokusa zastosowania ich wobec innych religii, takich jak islam, mówimy więc „to jest dogmat islamu”. Decentralizacja była jednak stanem naturalnym wszystkich religii. Jasne, jest ktoś taki jak Dalai Lama, ale właściwie tylko dla Tybetańczyków, dla buddystów na Sri Lance już nie. Protestanckie chrześcijaństwo również jest zdecentralizowane, jednak każdy odłam protestantyzmu wytworzył swoje własne struktury, często hołdując jednostronnemu podejściu do rzeczywistości. Protestanci zabili na przykład o wiele więcej „czarownic” niż katolicy. I duża liczba muzułmanów w tej chwili przyswoiła sobie koncepcje takie jak herezja czy doktryna, nie zastanawiając się nad tym, czy nasza historia nie jest jednak odmienna.
Zasadniczą rolę w tym procesie wydaje się odgrywać petro-islam z krajów Zatoki. Chociaż islam w dalszym ciągu jest religią z natury zdecentralizowaną, ze względu na dzisiejszą geopolitykę ta część świata muzułmańskiego stała się, delikatnie mówiąc, dominująca. Nie sposób zaprzeczyć, że ta ideologia bardzo się w ostatnich latach rozprzestrzeniła, ani że zawiera ona bardzo jednostronne podejście do islamu. Czy uważasz, ze oprócz tego stanowi zagrożenie dla zdecentralizowanej natury islamu? Czy rzeczywiście dzierży w tej chwili „strukturalną władzę” nad Ummą?
Tak. Od lat pięćdziesiątych mamy do czynienia z kreowaniem „księży”. Ogłoszą też Mekkę Rzymem islamu. Może ja tego już nie dożyję, ale ty tak.
Tu chyba nie do końca się zgodzę. We wszystkich moich rozmowach wyczuwam koniec tejże władzy, głosy sprzeciwu nie tylko rosną w siłę ale też zaczynają wychodzić od czołowych uczonych.
Nie będą w stanie wygasić normatywnego islamu ani sprzeciwu pewnych intelektualistów, ale przestrzeń powoli się kurczy i nie żywię zbyt wielkich nadziei. Cały nasz region Azji południowo-wschodniej zostanie „zanikabowany”. Ich misja destrukcji wyrazów normatywnego islamu się powiodła.
Oczywiście oni sami nie widzą w tej destrukcji nic szkodliwego. Wręcz przeciwnie, w ich ideologii jest to prostowanie sytuacji.
Jasne. Czują, że mają rację, nie jest to jednak zwykła debata między ideami. Granica przebiega według mnie w narzucaniu pewnego stylu życia i sposobu myślenia siłą. W ich przypadku jest to często siła pieniądza. Ich islam to coraz częściej monetoteizm a nie monoteizm.
Dam ci przykład stopniowej arabizacji naszego islamu i destrukcji lokalnych normatywnych ekspresji naszej religii. Standardowe pożegnanie dla ludzi takich jak ja i wielu innych Pakistańczyków koło pięćdziesiątki brzmi „Choda hafez”. Choda to słowo pochodzące z języka perskiego i oznacza ogólnie Boga. Może oznaczać Allaha, ale niekoniecznie. Młodsi Pakistańczycy mówią „Allah hafez”. To typowy wpływ salafickiej indoktrynacji. Z powodu takich drobnych rzeczy zaczynam czuć się jakbym żyła w bardzo obcym mi miejscu.
Jako chrześcijanin z Zachodu nie zauważam oczywiście takich rzeczy zbyt łatwo. Widzę jednak wpływy Zatoki kiedy przechodzę obok meczetów o odmiennej architekturze, do których uczęszczają salaficko zorientowani wyznawcy.
Wiesz, mam swoje szalone teorie. Według jednej z nich zmiana architektury meczetu ukazuje zmianę ideologii i duchowego podejścia. Te fundowane przez kraje arabskie meczety nie tylko nie pasują do Pakistanu estetycznie, są też bardzo męskie i bardzo macho. Dobrym przykładem jest meczet Faisala w Islamabadzie, największy meczet w Pakistanie. Nie ma żadnych krągłości, jedynie proste linie i falliczne minarety. Wystarczy go porównać ze starymi ottomańskimi meczetami w Turcji, mającymi piękne kopuły. Kopuła i minaret to doskonała równowaga pierwiastka żeńskiego i męskiego. Często zapominamy, że wezwanie do modlitwy następuje z minaretu, wzywa jednak abyśmy modlić się weszli do tej „żeńskiej” części meczetu. Obserwujemy więc zanik elementów żeńskich, wszystko co nam zostaje to te ząbczaste linie. To samo widzimy w coraz szerszym użyciu zapisu kufickiego. Ta arabizacja naszej kultury jest wszechobecna i zakorzenia się bardzo głęboko.
Zgadzam się, że architektura jest istotna. Miałem kiedyś nauczyciela, który twierdził, że drzewa i podobne im złożone obiekty w naturze mają za sobą pewne matematyczne „formuły”, będące równaniami tworzącymi nieskończenie nieregularne formy. Dodawał, że dzisiejsza architektura miejska odbiera nam zdolność radzenia sobie z takimi złożonymi i nieregularnymi formami. Zubaża to według niego nasze umysły kiedy otaczają nas tylko proste linie, kiedy wszystkie ulice są proste a budynki to tylko nałożone jedna na drugą bryły.
Ja nazywam takie budynki anorektycznymi. Odzwierciedlają stan anima. Pierwiastek żeński umiera we współczesnym świecie z głodu. Umiera tak jak natura. Widzimy to samo w projektowaniu wnętrz. Wszystko jest minimalistyczne, sterylne, zimne, proste linie. Często sprzedaje się to nam jako Zen, ale to nie to samo. Zen to stan umysłu, ten współczesny styl jest zaś zwyczajnie pozbawiony duszy.
To fakt. Prawdziwy Zen to wewnętrzny spokój. W jego sztuce widzimy wiele krągłości, kół i fal… Wracając jednak do „arabizacji” Pakistanu, być może jest bardzo widoczna w architekturze i sztuce, czy jednak oznacza to, że ma równie silny wpływ na codzienne życie? Czy odbiera też pewne „żeńskie” aspekty społeczeństwa?
Oczywiście. Dokładnie to jest obiektem ataku. Mistycyzm jest żeńskim wymiarem każdej religii, podczas gdy oparcie w tekstach jest wymiarem męskim. To kolejny przykład na to jak chrześcijańsko-kartezjański światopogląd przejmuje również świat islamu. Skrypturalizm, literalizm, purytanizm – to stało się normą. Wszystko inne uznawane jest za „pogańskie”; oczywiście „pogaństwo” to znowu termin chrześcijański, używany wobec rdzennych, naturalnych religii praktykowanych bez narzuconej im struktury.
Moim głównym problemem jest więc to w jaki sposób wydostać się z ram tej terminologii i odzyskać inne spojrzenie na religię, ponieważ wielu muzułmanów uważa dziś szereg bardzo tradycyjnie muzułmańskich elementów za będące poza obrębem „czystego” islamu. Często słychać to w diasporze, ponieważ jest ona odcięta od swej kultury poprzez migrację. Ale powodem, dla którego islam rozpoztarł swe skrzydła tak szeroko i tak szybko się rozprzestrzenił jest właśnie to, że był w stanie zaadaptować się do różnych kultur.
Historia pokazuje nam, że islam doszedł do swych granic w ciągu jednego stulecia. Wystarczył jeden wiek by rozprzestrzenił się w Hiszpanii, Azji i Chinach. Często żartuję, że Bóg chciał w ten sposób powiedzieć: „Uciekaj z Bliskiego Wschodu tak szybko jak możesz!” (śmiech) Mówiąc jednak poważnie, nawet dziś zaledwie piętnaście procent muzułmanów mieszka na Bliskim Wschodzie. Osiemdziesiąt pięć procent mieszka gdzie indziej. I jeśli popatrzymy na przykład na architekturę, zobaczymy, że islam rozkwitał dzięki sposobowi w jaki zawsze spajał z kulturą. Gdyby islam nie miał swej otwartości i prostoty, nie mielibyśmy Alhambry czy meczetu Sultan Ahmet. Są od siebie tak różne, obydwa jednak są islamskie. Ta różnorodność ekspresji tej samej wiary jest w istocie siłą i pięknem islamu.
Rozmowa ta ukazała się w książce Jonasa Yunusa Atlasa „Halal mnich. Chrześcijanin w podróży przez islam” („Halal Monk. A Christian on a Journey through Islam.”), opublikowanej przez Yunus Publishing w roku 2014)
Więcej podobnych rozmów na stronie: