Maciej Musa Konopacki
„Arabskie modlitwy odmawiają, wcale ich nie rozumieją. W tym języku do nabożeństwa pisanych książek używają, jakową pracą zajmują się starzy albo molnowie, czyli duchowni, ale i ci tylko kopiści ksiąg prapradziadowskich i nie znają, co piszą…”
Taki sąd o naszych Tatarach wydaje Franciszek Mickiewicz w swych pamiętnikach z lat 1823-30. Trochę mylił się brat poety, skoro jeszcze dzisiaj ten i ów z kilkutysięcznej rzeszy muzułmanów polskich zdoła, wprawdzie z wielkim mozołem, odczytać jakiś urywek z rodzimego rękopisu. Pod szatą wijących się niby powój arabskich znaków kryje się przeważnie swojszczyzna. Usłyszymy bowiem archaiczną polską mowę, chwilami przechodzącą niepostrzeżenie w zdania białoruskie, arabskie, nawet tureckie. Dziwna to mozaika dźwięków i znaczeń. Znajomość tych tekstów nie jest wcale tak już rzadka wśród tatarskich mieszkańców Wybrzeża. Za znawcę chamaiłów, kitabów i tefsirów (rodzaje tego rękopiśmiennictwa) uchodził Ali Smajkiewicz, zmarły w 1976 roku jeden z najbardziej znanych przedstawicieli tej małej społeczności w Gdańsku. Sam zresztą kopiował stare rękopisy, ozdabiając je muzułmańskimi motywami.
Rękopiśmiennictwu temu obce są jednak dzieła iluminowane bądź posiadające kunsztownie wykonane oprawy. Sztuk tych w przeciwieństwie do kopistów w krajach islamu Tatarzy polscy nie posiedli. Wertując pożółkłe, kruszące się nieraz karty wiekowych rękopisów dostrzeżemy, że pismo staje się raptem nierówne, przekształcające się jakby w stenograficzną kreskę, która w pewnej chwili urywa się, aby ustąpić miejsca kształtnym krzywiznom arabskich liter, kreślonych całkiem innym charakterem pisma. Niewątpliwy to dowód ciągłości tradycji w pewnych środowiskach tatarskich, w których umiejętności kopisty przekazywano młodszemu pokoleniu.
Wielkim szacunkiem cieszyli się w dawnych czasach kopiści. Przepisywanie zabytkowych ksiąg uchodziło u Tatarów za czynność bardzo podniosłą, a samą sztukę pisania niejako uświęcano. W dziełach tych dostrzeżemy również nurt świecki pełen wierszy, baśni, wschodnich podań. Zwłaszcza przez tak zwane kitaby (kitab – po arabsku książka) przewijają się opowieści, których wątki były szeroko znane na Wschodzie muzułmańskim, na przykład O siedmiu braciach śpiących, O Salomonie i jego pierścieniu, O Aleksandrze Wielkim. Jeszcze na początku XVII stulecia cieszyła się znaczną popularnością opowieść orientalizująca Kotun z Bagdadu.
Niegdyś, zwłaszcza podczas świąt, czyli bajramów, odczytywano fragmenty kitabów. Zwykle więc w mieszkaniu właściciela zabytku zbierało się sporo osób, a wówczas takie zgromadzenia przybierały uroczysty charakter. Słuchano w skupieniu legend, opisów obrzędów kultowych lub historii związanych z życiem Mahometa.
Literatura ta zajmuje należne sobie miejsce w krajowych zbiorach wśród innych manuskryptów orientalnych. O ile bardzo zresztą ogólnie wiemy o losach i treści lokalnych dzieł muzułmańskich, o tyle nie sposób dzisiaj ustalić, jakimi szlakami przedostała się do Polski większość tych drugich. Brak jest dokumentacji o ich pochodzeniu. Część przywędrowała zapewne z pól bitewnych, jak rękopis arabski zabrany w 1683 roku z namiotu Kara Mustafy pod Wiedniem, a przechowywany w Zakładzie Narodowym im. Ossolińskich we Wrocławiu; z bibliotek przedstawicieli naszego Oświecenia, którzy namiętnie kolekcjonowali owe dzieła albo od Polaków, powracających z dalekich peregrynacji na Wschód w celach misyjnych. W 1971 roku naszą prasę obiegła wieść, że ukraiński uczony J. Połotniuk, odkrył w bibliotece publicznej we Lwowie rękopis arabski. Zawiera on urywki z Koranu oraz modlitwy muzułmańskie. Jak się okazało, jest to tzw. chamaił, popularna wśród muzułmanów w Polsce książka do nabożeństwa. W chamaile znaleziono notatkę w języku polskim, że rękopis należał do Wacława Rzewuskiego (1786-1831), podróżnika-orientalisty i poety. Chamaiły wprowadzają nas w krąg ogólnomuzułmańskich wierzeń i przesądów. To swoiste przewodniki po świecie symboli i zaklęć, egzystujących dzisiaj w szczątkowej postaci. Rzeczywiście, jakże wiele z tradycji tatarskich w naszym kraju ulega przemijaniu, a odejście nawet jednego człowieka może zakończyć jakiś historyczny proces. Zgon 6 listopada 1979 roku Luta Muchli, białostockiego imama, sprawił, że ustała wielowiekowa praktyka prawidłowego kopiowania tych dzieł. Ciężki stan zdrowia nie pozwalał mu w ostatnim okresie życia zajmować się przepisywaniem chamaiłów. Prawie do końca hodował w ogrodzie swych krewnych szafran, z którego sporządzał inkaust do kopiowania tych tekstów. W biblioteczce Muchli pozostało nieco starych rękopisów. Chlubił się zwłaszcza posiadaniem chamaiłu jednego z ostatnich pielgrzymów tatarskich z Litwy do Mekki, swego teścia, Aleksandra Iliasewicza, fundatora meczetu w Kownie. Na marginesach chamaiłu, stanowiącego jakby diariusz tej dalekiej wyprawy, znajdują się własnoręczne zapiski pielgrzyma o jej przebiegu.
Wiele lat trudu spędził imam nad przygotowaniem chamaiłu, zawierającego możliwie najpełniejszą treść. Dzieło to miało stanowić rodzaj kompendium wiedzy o zawartości starszych chamaiłów. Pracy tej nie zdołał już ukończyć, podobnie jak i kilku tematów plastycznych z watkami muzułmańsko-słowiańskimi. Dodajmy, że do Luta Muchli docierali historycy, orientaliści, religioznawcy, którym służył swą unikatową wiedzą. Możemy go ujrzeć obok wspomnianego Alego Smajkiewicza w dokumentalnym filmie „Czołówki” pt. Tatarzy polscy w reżyserii Macieja Sieńskiego. W opracowaniach o tym piśmiennictwie autorzy powołują się na L. Muchlę jako na jedyny w Polsce autorytet.
Wygasanie „polskiego” islamu skłoniło muzealnictwo białostockie do gromadzenia zabytków, ilustrujących ten ciekawy epizod naszych dziejów. Kiedy zawędrujemy w okolice Krynek czy Sokółki, właśnie na Białostocczyźnie, gdzie zachowało się jeszcze niejedno ze staropolskiego klimatu, wówczas niech nie dziwi nas jakby z lekka zorientalizowane życie tych stron. Nikt przecież niczego tu nie stylizuje, ani nie czyni dla efektu. Po prostu taka jest lokalna rzeczywistość, wprawdzie nieco odmienna, ale swojska.