Aleksander Kamkow
W polskim dyskursie publicznym coraz częściej powraca obraz Zachodu jako ofiary własnej otwartości migracyjnej. Zgodnie z popularną narracją, bogate państwa Europy miały popełnić kardynalny błąd, decydując się na przyjęcie migrantów, co rzekomo doprowadziło je do społecznej dezorganizacji, eksplozji przestępczości i bliżej nieokreślonego upadku moralnego.
Obserwowane dziś postawy polityczne i społeczne w Polsce sugerują, że taka opowieść trafia na wyjątkowo podatny grunt. Dobitnym przykładem tych tendencji jest fenomen obrońców granic, czyli formowanych ad hoc grup złożonych głównie z młodych mężczyzn, którzy z własnej inicjatywy zajmują się kontrolowaniem granicy z Niemcami. W myśl obowiązującej narracji, zachodni sąsiad Polski stanowi przykład rzekomego fiaska polityki integracyjnej. Zarówno Facebook, jak i platforma X zalewane są treściami przedstawiającymi faktyczne, domniemane, a często całkiem zmanipulowane przykłady problemów niemieckiego społeczeństwa związanych z obecnością wyznających islam migrantów. Dlatego też patriotycznym obowiązkiem każdego nowoczesnego Polaka powinno być chronienie ojczyzny przed nadciągającą z zachodu inwazją radykalnego islamu. Wszakże Niemiec dawno już nie ma – głoszą prawicowi luminarze dezinformacji. Jest kalifat, a Odra i Nysa to naturalne zapory, chroniące nasze rodzime przedmurze chrześcijaństwa przed bisurmańskim żywiołem.
Ogrom tej komunikacji, kierowanej do opinii publicznej, sprawia, że trudno w jednym tekście merytorycznie odnieść się do wszystkich jej aspektów. Nie sposób jednak nie zauważyć, że obecny dyskurs na ten temat w Polsce nierzadko przybiera przesadnie emocjonalny ton, a zbyt rzadko opiera się na faktach. W niniejszym tekście postaram się więc przyjrzeć rzeczywistej sytuacji muzułmanek i muzułmanów mieszkających w Niemczech oraz zarysować postawy reszty niemieckiego społeczeństwa wobec tej grupy.
Z Anatolii do pruskiej kazamaty
W przeciwieństwie do wielu krajów Europy Środkowo-Wschodniej, w przypadku społeczności muzułmańskiej w Niemczech trudno mówić o wielowiekowej, ciągłej obecności. Pojawiają się wprawdzie spekulacje, że arabscy kupcy i handlarze wyznający islam mogli dotrzeć na te tereny już w czasach, gdy dynastia Umajjadów panowała nad znaczną częścią Półwyspu Iberyjskiego. Brakuje jednak jednoznacznych dowodów, które potwierdzałyby te przypuszczenia.
Pierwszym dobrze udokumentowanym przypadkiem obecności muzułmanów na ziemiach niemieckich byli żołnierze pruscy, którzy trafili tam na zaproszenie króla Fryderyka II. Jak podaje Jochen Blaschke, w 1745 roku utworzono specjalny oddział „jazdy muzułmańskiej”, złożony głównie z żołnierzy pochodzenia albańskiego, tatarskiego i tureckiego. Niespełna pół wieku później, w 1789 roku, w Berlinie powstał pierwszy muzułmański cmentarz, który istnieje do dziś. Chowano na nim nie tylko wspomnianych żołnierzy, lecz także członków ich rodzin.
Następca Fryderyka II, cesarz Wilhelm II, w 1898 roku wydał oświadczenie podkreślające tolerancję wobec islamu na terenie Niemiec oraz wyrażające poparcie państwa dla społeczności muzułmańskiej. Historycy zgodnie wskazują, że ten gest wynikał przede wszystkim z kalkulacji politycznej: monarcha dążył do utrzymania dobrych relacji z Imperium Osmańskim, które wówczas stanowiło dla Niemiec kluczowego sojusznika na arenie międzynarodowej.
Na terenie obozu jenieckiego w Wünsdorfie powstał meczet, który służyć miał nie tylko praktykom religijnym, lecz przede wszystkim celom propagandowym – cesarskie władze liczyły, że gest ten pomoże przeciągnąć część jeńców na stronę państw Osi. Zabieg ten nie przyniósł jednak oczekiwanych efektów. Meczet, porzucony i ostatecznie zburzony zaledwie piętnaście lat po oddaniu go do użytku, nie zachował się do dziś. Mimo to niewielka grupa muzułmańskich jeńców zdecydowała się pozostać w Berlinie po zakończeniu wojny. To właśnie z ich inicjatywy w 1922 roku powstało pierwsze niemieckie towarzystwo społeczno-kulturalne skupiające muzułmanów i muzułmanki – El-Dżama ul-Islamje, wśród członków którego przeważali intelektualiści. Dwa lata później, w 1924 roku, berlińska społeczność muzułmańska wzniosła meczet z charakterystyczną srebrną kopułą, który do dziś znajduje się w zachodniej dzielnicy Wilmersdorf i pozostaje najstarszym czynnym islamskim miejscem kultu w Niemczech.
Mimo rosnącego znaczenia relacji niemiecko-tureckich, islam pozostawał w Niemczech wyznaniem o marginalnym zasięgu. W przededniu przejęcia władzy przez nazistów liczba muzułmanów w kraju wynosiła zaledwie około trzech tysięcy osób. Około 90 procent tej społeczności stanowili potomkowie wcześniejszych migrantów, pozostałe 10 procent zaś – konwertyci.
Zaprosiliśmy pracowników, przyjechali ludzie
Sytuacja zaczęła się dynamicznie zmieniać wraz z zakończeniem II wojny światowej w Europie. Zniszczone i pokonane Niemcy zostały podzielone na dwa państwa. Rządząca we wschodniej części kraju komunistyczna Niemiecka Partia Jedności — podobnie jak inne partie rządzące w państwach bloku wschodniego — postrzegała migrację jako zagrożenie dla spójności i harmonii społeczeństwa socjalistycznego. W związku z tym migrację z krajów muzułmańskich do Niemiec Wschodnich należy uznać za zjawisko marginalne i incydentalne. Inaczej wyglądała sytuacja w Niemczech Zachodnich. Tamtejsza gospodarka kapitalistyczna rozwijała się po wojnie w zawrotnym tempie, prowadząc do szybkiego wzrostu zamożności społeczeństwa. Z biegiem czasu wśród wykształconych, dobrze sytuowanych obywateli narastała niechęć do podejmowania pracy fizycznej oraz zajęć postrzeganych jako mało prestiżowe. W rezultacie rynek pracy szybko stanął w obliczu dotkliwego niedoboru rąk do pracy. Kierując się interesem gospodarczym, politycy zachodnioniemieccy postanowili zaradzić temu kryzysowi i w myśl wielowiekowych tradycji, sięgających jeszcze czasów pruskich, ponownie postanowili zwrócić się o pomoc do Turcji.
30 października 1961 roku rząd Republiki Federalnej Niemiec podpisał z rządem Turcji tzw. umowę rekrutacyjną. Jej celem było zwiększenie liczby obywateli Turcji otrzymujących zezwolenie na pracę i czasowy pobyt w Niemczech. Kluczowym założeniem porozumienia było ograniczenie długości pobytu do dwóch lat. Pracownicy mieli przyjechać, podjąć zatrudnienie, odłożyć pieniądze i — zgodnie z założeniem — powrócić do ojczyzny, robiąc miejsce dla kolejnych rotacyjnych „gości”. Taki model migracyjny określany jest do dziś niemieckim terminem Gastarbeit — praca gościnna. W ciągu pierwszych dwóch dekad obowiązywania umowy do Niemiec Zachodnich przybyło na tej podstawie ponad milion tymczasowych pracownic i pracowników.
Szybko okazało się, że system „pracy gościnnej” nie zdaje egzaminu. Sezonowi z założenia robotnicy uważnie obserwowali życie niemieckich sąsiadów, dostrzegając wysoki standard usług publicznych, dobre zarobki oraz szeroko pojęte bezpieczeństwo. Nic dziwnego, że te warunki rozbudziły w gastarbeiterach klasowe aspiracje i pragnienia wykraczające poza krótkotrwałą, tymczasową pracę. Wizja ciężkiej pracy przez ograniczony czas, bez możliwości osiedlenia się na stałe w państwie dobrobytu, dla wielu okazała się niewystarczająca. Coraz większa liczba pracowników starała się więc o pozwolenie na stały pobyt. W niektórych przypadkach przyczyny były bardziej pragmatyczne: tempo migracji nie nadążało za rozwojem niemieckiej gospodarki. W efekcie urzędy ds. migrantów coraz chętniej przychylały się do próśb niemieckich pracodawców o przedłużenie zezwoleń na pracę, co stopniowo zacierało granicę między pracownikami sezonowymi a stałymi mieszkańcami Niemiec.
Kryzysy naftowe lat 70., wywołane wojną Jom Kippur oraz rewolucją w Iranie, poważnie wstrząsnęły światową gospodarką, nie oszczędzając także Niemiec Zachodnich. Spowolnienie gospodarcze, spadek realnych płac i ograniczenie dostępności miejsc pracy zaostrzyły nastroje antyimigranckie. Tureccy gastarbeiterzy, do tej pory postrzegani jako ratunek dla niedoboru siły roboczej, zaczęli być coraz częściej traktowani jako niepotrzebna konkurencja na rynku pracy. W debacie publicznej narastały zarzuty o niekompatybilność migrantów z niemieckimi wartościami i stylem życia. Szczyt społecznej frustracji oraz związanych z nią resentymentów przypadł na lata 80. Owocem tych nastrojów była ustawa o wspomaganiu powrotu (niem. Rückkehrhilfegesetz), przyjęta w 1983 roku przez rząd Helmuta Kohla. Przewidywała ona jednorazowe wsparcie finansowe w wysokości 10 500 marek niemieckich (około 5 000 euro) dla imigrantów decydujących się na dobrowolny powrót do kraju pochodzenia. Według szacunków nawet 700 tysięcy osób skorzystało z tej możliwości, opuszczając Niemcy na stałe.
Pozbycie się znacznej części Gastarbeiterów nie uspokoiło jednak napięć społecznych. W kolejnych latach rządów Helmuta Kohla doszło do licznych ataków o podłożu rasistowskim. W 1991 roku w Hoyerswerdzie neonazistowskie bojówki przez kilka dni napadały na osoby o „niearyjskim” wyglądzie oraz plądrowały sklepy i restauracje prowadzone przez migrantów. Rok później, w 1992 roku, dwóch młodych Niemców podpaliło w Mölln dom zamieszkały przez turecką rodzinę. W wyniku podpalenia zginęły trzy osoby, w tym dwie małe dziewczynki. Kolejny tragiczny incydent miał miejsce rok później w Sollingen, gdzie w pożarze domu zginęło żywcem pięć tureckich kobiet — najstarsza miała 27 lat, pozostałe ofiary były poniżej 20 roku życia. Eksplozja przemocy nie wywołała jednak znaczącej reakcji ze strony prawicowego rządu Kohla. Mimo powagi sytuacji kanclerz nie podjął nawet symbolicznych kroków, które mogłyby powstrzymać falę rasistowskiego terroru. Wręcz przeciwnie — rząd federalny zdawał się wspierać ruch antymigracyjny i opowiedział się za zaostrzeniem polityki azylowej. Kulminacją tych działań było przyjęcie tzw. kompromisu migracyjnego, który odmówił prawa do azylu osobom przybywającym z krajów niegranicznych bezpośrednio z Niemcami.
Mimo wielu bolesnych doświadczeń, wielu Turczynkom i Turkom udało się w Niemczech osiągnąć znaczący sukces. Przełomowym momentem w procesie integracji tej społeczności był wybór Leyli Onur i Cema Özdemira do Bundestagu w 1994 roku — byli to pierwsi deputowani tureckiego pochodzenia w historii kraju. Dziś, w 2025 roku, Turcy są największą i jedną z najbardziej widocznych mniejszości w Niemczech. Ich kultura jest obecna niemal na każdym kroku, a wpływ ich spuścizny sięga znacznie dalej niż popularne lokale serwujące döner kebap. Znacząca część niemieckiej sceny artystycznej, zwłaszcza muzycznej, to osoby tureckiego pochodzenia. Symbolicznie ważnym wydarzeniem okazała się nagroda Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny z 2020 roku, którą otrzymali Uğur Şahin i Özlem Türeci — docenieni za przełomowe badania i opracowanie szczepionki przeciwko Covid-19. To nie tylko sukces naukowy, ale i dowód na głębokie związki oraz wkład tureckiej społeczności w życie współczesnych Niemiec.
Wir schaffen das!
Kolejną kluczową cezurą w historii islamu w Niemczech był rok 2014, kiedy rozpoczął się tzw. kryzys migracyjny. W wyniku arabskiej wiosny wiele krajów Bliskiego Wschodu ogarnęły rozruchy, a w Syrii i Libii rewolucje przerodziły się w brutalne wojny domowe. Setki tysięcy uchodźców i uchodźczyń podjęły niebezpieczną podróż do Niemiec, szukając schronienia i nadziei na lepsze życie.
Kanclerzem Niemiec była wówczas Angela Merkel. Choć wywodziła się z tej samej partii co Helmut Kohl, wobec narastającego kryzysu migracyjnego przyjęła zupełnie inne stanowisko niż jej poprzednik. Merkel wierzyła, że wobec okrucieństw II wojny światowej Niemcy mają szczególne moralne zobowiązanie wobec świata. W konsekwencji zdecydowała się na politykę otwartych drzwi. Zapytana podczas jednej z konferencji prasowych o to, jak Niemcy poradzą sobie z przyjęciem ogromnej liczby syryjskich uchodźców, bez wahania odpowiedziała: „Wir schaffen das” („Damy radę”). To krótkie zdanie szybko stało się symbolem i motywem przewodnim całej ery rządów Merkel.
Przed rokiem 2011 społeczność syryjska w Niemczech liczyła około 30 tysięcy osób. Dziś, w chwili pisania tego tekstu, jej liczebność sięga niemal miliona, z czego zdecydowaną większość stanowią osoby o statusie uchodźczym. To właśnie przymusowa migracja z Syrii znacząco zmieniła charakter muzułmańskiej społeczności w Niemczech, która z roku na rok coraz częściej kojarzona jest z kulturą arabską, a nie – jak dotąd – turecką. Największe skupiska Syryjczyków znajdują się przede wszystkim w Berlinie oraz Zagłębiu Ruhry. Obok nich w Niemczech funkcjonują także mniejsze społeczności pochodzące z innych krajów arabskich, takich jak Irak, Maroko czy Liban, jednak te grupy rozwijają się znacznie wolniej.
Kryzys migracyjny zbiegł się w czasie ze szczytem działalności Państwa Islamskiego, które siało terror nie tylko na kontrolowanych przez siebie terytoriach, lecz także na całym świecie. Ataki przeprowadzane przez terrorystów miały miejsce w różnych krajach, w tym również w Niemczech. Jednym z najbardziej dramatycznych incydentów był zamach w Berlinie, gdzie rozpędzona ciężarówka wjechała w tłum ludzi zgromadzonych na jarmarku adwentowym w dzielnicy Charlottenburg. Takie akty przemocy, dokonywane przez radykalnych islamistów, stanowiły pożywkę dla antyislamskich resentymentów i wzmacniały nastroje nieufności wobec migrantów. W tym okresie znacząco wzrosła popularność skrajnie prawicowej i antymigranckiej partii Alternatywa dla Niemiec (AfD), szczególnie na obszarach dawnego NRD.
Niemiec już nie ma? Na szczęście są jeszcze Niemcy…
Kluczowym punktem odniesienia w debacie o integracji w Niemczech stały się kontrowersje wokół tzw. konferencji poczdamskiej. Wydarzenie to, które odbyło się w luksusowym hotelu w 2023 roku, zgromadziło przedstawicieli skrajnej prawicy, ruchów antyglobalistycznych oraz osób powiązanych z neonazistowskim środowiskiem. Głównym celem konferencji miało być zaplanowanie masowej akcji deportacyjnej skierowanej przeciwko migrantom oraz osobom o imigranckim pochodzeniu. W myśl postanowień tego spotkania, radykalna prawica, po ewentualnym przejęciu władzy, planowała wypędzić z Niemiec miliony ludzi — w tym także osoby posiadające niemieckie obywatelstwo.
Szczegóły konferencji zostały ujawnione opinii publicznej w styczniu 2024 roku, na podstawie raportu organizacji Correctiv. Informacje te wywołały falę masowych protestów skierowanych przeciwko AfD. W demonstracjach uczestniczyły głównie osoby młode, ale nie brakowało także przedstawicieli starszych pokoleń, którzy chcieli wyrazić swój sprzeciw wobec nierównego traktowania osób o imigranckim pochodzeniu oraz wobec planów ich przymusowego wysiedlenia — określanego przez skrajną prawicę mianem „reemigracji”. Według szacunków, w protestach, organizowanych równocześnie w wielu niemieckich miastach, wzięło udział nawet 300 tysięcy osób. Demonstracje odbyły się m.in. w Berlinie, Hamburgu, Monachium, a także w mniejszych ośrodkach, takich jak Erfurt, Magdeburg czy Essen.
Należy uczciwie przyznać, że nie wszyscy Niemcy podzielają włączające i tolerancyjne przekonania. Choć stanowią mniejszość, to z biegiem lat coraz większa grupa wyborców zdaje się przychylać do ksenofobicznych i antyislamskich narracji Zmianę nastrojów w społeczeństwie wyraźnie odzwierciedla wynik wyborów parlamentarnych z 2025 roku, w których AfD zdobyła ponad 20 procent poparcia. Rezultat ten był szokiem dla liberalnej części debaty publicznej, dla której wartości takie jak wielokulturowość, integracja i pokojowe współistnienie stanowią fundament niemieckiego porządku społecznego. Wśród osób o liberalno-progresywnych poglądach rosnąca popularność AfD budzi poważne zaniepokojenie. Obecna sytuacja przywodzi im na myśl lata trzydzieste XX wieku, gdy skrajnie prawicowa NSDAP przejęła władzę, systematycznie rozmontowując demokratyczne instytucje i rządy prawa — mimo braku absolutnej większości w ówczesnym Reichstagu. Dalsze konsekwencje tamtych wydarzeń są wszystkim dobrze znane.
Prócz znanych już argumentów o rzekomej „obcości kulturowej” muzułmanek i muzułmanów w Niemczech, u części opinii publicznej duże niepokoje wywołują incydenty przemocy z udziałem migrantów. Przykładem mogą być wydarzenia z 2023 roku, kiedy to na publicznych kąpieliskach w Berlinie doszło do aktów przemocy seksualnej popełnionych przez osoby o pochodzeniu imigranckim. Incydenty te wywołały szerokie oburzenie oraz panikę, zwłaszcza wśród środowisk prawicowych. W odpowiedzi na tę sytuację sekretarz generalny Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej, Carsten Linnemann, zaapelował o zaostrzenie polityki migracyjnej oraz zwiększenie liczby deportacji. Co ciekawe, według ustaleń telewizji ARD, opierających się na federalnych statystykach policyjnych, gwałty miały charakter incydentalny, a ogólne dane nie wskazywały na wzrost przestępczości w publicznych obiektach rekreacyjnych w tym okresie.
Pewna część Niemek i Niemców — w tym również osób pochodzących z rodzin muzułmańskich — odczuwa wobec wyznawców islamu lęk i nieufność. Jest to fakt, niezależnie od tego, na ile tego rodzaju obawy są uzasadnione. Strach ten często łączy się z postawami młodych mężczyzn, z których niektórzy przejawiają szkodliwe patriarchalne wzorce zachowań. Objawia się to brakiem szacunku wobec kobiet w przestrzeni publicznej, a także aktami agresji i wandalizmu. Jak argumentuje Urszula Ptak, mieszkająca w Berlinie nauczycielka, powyższe problemy mają realny charakter i wymagają odpowiedniej reakcji ze strony elit politycznych. Błędne i nieuczciwe byłoby jednak twierdzenie, że problem dotyczy wyłącznie muzułmańskiej części niemieckiego społeczeństwa. Statystyki pokazują, że szkodliwe wzorce męskości występują we wszystkich grupach społecznych Niemiec. Sprowadzanie tego problemu do konfliktu na linii migranci – obywatele z urodzenia sprzyja jedynie polaryzacji i wykluczeniu, nie zaś rozwiązaniu rzeczywistych przyczyn, którymi są nierówności klasowe oraz brak odpowiedniej edukacji i wsparcia państwa wobec osób doświadczających przemocy.
Pomimo wielu wspomnianych trudności, z jakimi mierzy się obecnie niemieckie społeczeństwo, nie sposób nazwać obecnej sytuacji w Niemczech kryzysem. Wręcz przeciwnie — Niemcy nadal pozostają w absolutnej czołówce krajów o najwyższym wskaźniku rozwoju społecznego. Wskaźnik siły nabywczej dla Niemiec osiąga poziomy, o których kraje dawnego Bloku Wschodniego długo jeszcze będą mogły jedynie pomarzyć. Przestępczość utrzymuje się na stosunkowo niskim poziomie, porównywalnym z innymi krajami Europy Środkowej, które prawicowe media często stawiają na piedestale jako rzekomy dowód na korzyści płynące z homogeniczności społeczeństwa. Zdecydowana większość osób mieszkających w Niemczech czuje się bezpiecznie w swoim sąsiedztwie. Dane wskazują również, że jedynie mniejszość społeczeństwa wyraża otwartą niechęć wobec islamu. Dwie trzecie ankietowanych Niemców postrzega tę religię pozytywnie lub neutralnie. Dla porównania, około połowa Polek i Polaków ma negatywny stosunek do osób wyznających islam.
Obecność islamu w Niemczech jest w dużej mierze efektem migracji, której głównymi motywacjami są czynniki ekonomiczne oraz polityczne. Eksperci są zgodni, że w długoterminowej perspektywie migracja stanowi ogromny atut dla niemieckiego społeczeństwa i gospodarki. Dzięki niej osoby pochodzące z krajów dotkniętych wojną lub niepokojami społecznymi zyskują szansę na godne i bezpieczne życie, a stały napływ migrantów zapewnia stabilność niemieckiego systemu emerytalnego i socjalnego. Wobec niskiej dzietności, otwarcie się na migrację jest oczywistym i koniecznym wyborem, zarówno z punktu widzenia gospodarki, jak i ogólnego dobrobytu społeczeństwa.
Warto zaznaczyć, że obecny wzrost postaw antyimigranckich i antyislamskich nie jest zjawiskiem nowym — podobne tendencje pojawiały się już w przeszłości, zwykle w okresach spowolnienia gospodarczego. Potwierdza to tezę, że wrogość wobec islamu często stanowi formę rozładowania frustracji i lęków związanych z sytuacją materialną, a w znacznie mniejszym stopniu wynika z rzeczywistych lub domniemanych postaw samych muzułmanów zamieszkujących kraj. Wysoki wynik AfD w ostatnich wyborach wiązać należy raczej z osłabieniem niemieckiej gospodarki, niż z zachowaniami muzułmańskiej mniejszości. Znamienne jest także to, że postawy antymuzułmańskie są szczególnie silne we wschodniej części Niemiec, gdzie społeczność muzułmańska pozostaje marginalna. Tymczasem na zachodzie kraju oraz w dużych miastach, gdzie muzułmańska obecność jest bardziej widoczna, dominują tendencje wspierające partie liberalne i tolerancyjne, a AfD pozostaje tam zdecydowanie mniej popularna.
Wobec wysokiej temperatury sporu wokół islamu i migracji w Europie, chciałbym zachęcić do zachowania spokoju wszystkich, których ten temat wywołuje nieprzyjemne emocje. Osobiście jestem bardzo sceptyczny wobec powszechnych w polskich mediach antymuzułmańskich narracji, które często opierają się na manipulacjach, a mówiąc wprost — na fałszu. Wielokrotnie widziałem na platformie X wpisy przedstawiające na przykład demonstracje poparcia dla sprawy palestyńskiej jako protesty za ustanowieniem prawa szariatu w Niemczech. Bez względu na to, co kto myśli o sytuacji w Palestynie, trudno wskazać bardziej absurdalny przykład manipulacji.
Z drugiej strony, na podstawie moich codziennych doświadczeń z muzułmańskimi i niemuzułmańskimi sąsiadami w Berlinie, podchodzę do rosnącej popularności skrajnie prawicowych ugrupowań antyislamskich z dystansem — ale i z nadzieją na odwrócenie obecnych trendów. Choć działalność tych środowisk bezpośrednio zagraża bezpieczeństwu i dobrostanowi muzułmańskiej społeczności w Niemczech, wierzę, że w dłuższej perspektywie nastąpi deradykalizacja politycznych postaw, a tolerancyjny model niemieckiego społeczeństwa, oparty na wielokulturowości, otwartości i wzajemnym szacunku, przetrwa. Obecna popularność Alternatywy dla Niemiec (AfD) wynika przede wszystkim ze spowolnienia gospodarczego, a wywołana przez to antyislamska panika moralna jest poważnym, lecz prawdopodobnie przejściowym problemem. W przeszłości radykalne postulaty prawicy również przedostawały się do mainstreamu debaty publicznej, jednak masowy udział w protestach przeciwko skrajnej prawicy oraz utrzymujące się wysokie poparcie dla partii głównego nurtu pokazują, że większość niemieckiego społeczeństwa wciąż opowiada się za otwartą i tolerancyjną wizją Niemiec, nie dając się zwieść szowinistycznym agitatorom.
Wierzę, iż w Renie musi upłynąć jeszcze bardzo dużo wody, nim szowinizm i wrogość do inności zwyciężą ze zdrowym rozsądkiem i pragnieniem pokojowego współistnienia. Aby było to możliwe, europejscy przywódcy muszą znaleźć w sobie odwagę, by aktywnie bronić dobrego imienia muzułmanek i muzułmanów mieszkających w Europie — ludzi, którzy nie zasługują na dyskryminację tylko dlatego, że niewielka część ich społeczności nie potrafi dostosować się do obowiązujących reguł. Uczciwa i wyważona debata o wyzwaniach integracji w Niemczech jest niezbędna, by utrzymać pokojowe współistnienie różnych grup zamieszkujących ten kraj. Wymaga ona otwartego i szczerego nazwania problemów, które pojawiają się w obrębie muzułmańskiej wspólnoty, ale jednocześnie uwzględnienia faktu, że oparta na uprzedzeniach przemoc stanowi poważny problem także wśród niemuzułmańskich Niemek i Niemców. Bez takiego podejścia pozostaniemy skazani na sytuację, w której monopol na dyskusję o integracji przejmą ugrupowania skrajnie prawicowe — a taki scenariusz nie przyniesie Europejkom i Europejczykom nic dobrego.
Aleksander Kamkow – absolwent orientalistyki na Uniwersytecie Warszawskim, student semitystyki na Freie Universität Berlin. Badacz dialektu druzów z as-Suwajdy w południowej Syrii.