Daniel Howden
Nad najświętszymi miejscami islamu roztacza się coraz głębszy cień. Zaledwie kilka metrów od murów Wielkiego Meczetu w Mekce wyrastają drapacze chmur, powoli zabierając światło. Te ogromne, krzykliwe gmachy dosłownie i w przenośni spychają w cień czarny granit Ka’by, będący centralnym punktem dorocznych pielgrzymek czterech milionów muzułmanów.
Wznoszone wieżowce to najnowsze i jednocześnie największe świadectwo niszczenia islamskiego dziedzictwa oraz naturalnego krajobrazu niemal wszystkich, historycznych miast. Zabytki Mekki i Medyny cierpią na skutek wojny wydanej im przez religijnych zelotów i wspierający ich wielki biznes.
Książę Turki al-Faisal oświadczył, iż Arabia Saudyjska wydała ponad 19 miliardów dolarów na opiekę nad tymi dwoma, świętymi miejscami. „Zdajemy sobie sprawę, jak ważne jest zachowanie tego dziedzictwa, nie tylko dla nas, ale także dla milionów muzułmanów z całego świata, którzy co roku odwiedzają te święte meczety. Z pewnością nie pozwolimy, by cokolwiek zostało zniszczone” – oznajmił.
Wypowiedź ta ma się nijak do opublikowanej serii nieznanych wcześniej fotografii, dokumentujących zniszczenie kluczowych, zabytkowych miejsc i zastąpienie ich drapaczami chmur.
Saudyjskie autorytety religijne od dziesiątków lat prowadzą kampanię niszczenia zabytków, która pozwoliła inwestorom na budowę wielopoziomowych hoteli, restauracji, centrów handlowych i luksusowych apartamentowców na skalę niespotykaną poza Dubajem. Siłą napędową tej destrukcji jest wahabizm, surowe, państwowe wyznanie, które wprowadził ród Saudów, gdy Ibn Saud podbił Półwysep Arabski w latach 20-tych XX wieku.
Wahabici żyją w fanatycznym lęku, że miejsca o znaczeniu historycznym lub religijnym mogłyby zrodzić alternatywne formy pielgrzymek lub kultu. Ich obsesja na punkcie walki z bałwochwalstwem każe im zrównywać z ziemią wszelkie świadectwa przeszłości, które nie zgadzają się z ich interpretacją islamu.
Irfan Ahmed al-Alawi, prezes Fundacji Islamskiego Dziedzictwa, powołanej dla ochrony świętych miejsc, stwierdził, iż typowe dla tego, co się dzieje, są losy grobu matki Proroka, Aminy bin Wahb. „Rozjechały go buldożery, a potem został zalany benzyną. Z całego muzułmańskiego świata nadchodziły tysiące protestów, ale nic nie było w stanie powstrzymać tych działań” – mówi.
Dzisiaj w Mekce nie ma nawet dwudziestu budowli, które pochodziłyby z czasów Proroka, czyli sprzed 1400 lat. Na liście utraconej historii jest dom Chadidży, żony Muhammada, zburzony, by zrobić miejsce dla miejskiego szaletu, dom Abu Bakra, towarzysza Proroka, zniszczony, by stanąć na jego miejscu mógł hotel Hilton, dom Ali-Oraida, wnuka Muhammada, oraz meczet Abu-Qubais, gdzie obecnie wznosi się pałac królewski w Mekce.
A jednak ta sama, bogata dzięki ropie dynastia, która pompowała pieniądze w reżim talibów, gdy wysadzali pomniki Buddy w Afganistanie, unika jak dotąd międzynarodowej krytyki za owe akty wandalizmu. Mai Yamani, autorka „Kolebki islamu”, stwierdziła, iż nadszedł czas, by inne państwa islamskie w końcu zabrały głos, nie bacząc na naftową fortunę Saudów. „Najbardziej niepokojące jest to, że świat nie kwestionuje nadzoru Saudów nad tymi dwoma, świętymi miejscami islamu. Mają one tak wielkie znaczenie dla ponad miliarda muzułmanów, a mimo to lekceważy się ich niszczenie” – mówi Yamani. „Kiedy Prorok został obrażony przez duńskich karykaturzystów, na ulice wyszło protestować tysiące ludzi. Miejsca związane z Muhammadem są częścią dziedzictwa i religii muzułmanów, ale nie widać, by ich to obchodziło”.
Ludziom świeckim, a w niektórych przypadkach nawet amerykańskim senatorom, można wybaczyć, gdy sądzą, iż ród Saudów jest strażnikiem tych świętych miejsc od niepamiętnych czasów. W rzeczywistości jednak mija dopiero 80 lat od czasu, gdy plemienny wódz Ibn Saud zajął Mekkę i Medynę. Saudowie wyznają wahabizm od XVIII w., kiedy to reformator religijny Muhammad Ibn Abdul-Wahab zawarł w 1744 r. przymierze z Muhammadem bin Saudem. Wojowniczy zeloci Wahaba pomogli przywódcom plemion zdobyć królestwo. Ród Saudów otrzymał bogactwa i władzę, a duchowni – instrument w postaci państwa, którego potrzebowali, by szerzyć swą fundamentalistyczną ideologię na całym świecie. Władca młodego królestwa potrzebował z kolei prawomocnego uznania i ogłosił się „opiekunem dwóch świętych miejsc”.
Cena tej opieki okazała się jednak ogromna dla zróżnicowanego świata muzułmanów, którzy szukają w Mekce przewodnictwa. Po objęciu władzy wahabici zabrali się niezwłocznie do cenzurowania pielgrzymek. Już w 1929 roku egipscy pielgrzymi nie otrzymali zgody na barwne rytuały Mahmal, zaś w efekcie powstałego konfliktu zginęło ponad 30 osób. Egipt zerwał wówczas stosunki dyplomatyczne z Arabią Saudyjską, od tamtego czasu jednak niewiele państw potrafiło się tejże przeciwstawić.
W takiej sytuacji homogenizacja najświętszych miejsc islamu mogła nabrać tempa i przekształcić się w kampanię zniszczenia, która dziś zagraża nawet miejscu narodzin Proroka. Przetrwało ono początki rządów Ibn Sauda 50 lat temu, kiedy architekt planowanej biblioteki przekonał władcę, by pozwolił zachować ten zabytek na terenie nowej budowli. Obecnie władze saudyjskie zamierzają „unowocześnić” bibliotekę, budując parking, co oznaczać będzie zabetonowanie miejsca narodzin Muhammada.
„Saudowie muszą powstrzymać wahabitów – ostrzega dr Yamani – Mekka była zawsze symbolem dla zróżnicowanego świata islamu i powinna znów nim się stać”. Ale przy zyskach płynących z rekordowych cen ropy trudno liczyć na to, że ród Saudów posłucha takich apeli.
Sami Angawi, architekt, który całe życie poświęcił staraniom o zachowanie tego, co pozostało z historii miejsc będących celem największych na świecie pielgrzymek, stwierdził, że zbliża się pora pożegnania z Mekką. „Jesteśmy świadkami ostatnich dni Mekki i Medyny”.